Poszłam dziś rano obudzić Misię choć zwykle robi to F. Wchodzę po do pokoju, cichutko nawołując: Misia, Misiunia, wstawaj śpioszku... Pobudka, kochanie..
Dziecko zaraz wstało w łóżeczku na nóżki, rozglądając się szybko za swoim kóliczkiem i cap! go w rączki, w drodze w moje ramiona. Ja jej tu buziaka na dzień dobry, a Misiątko na to „Papa!” i paluszkiem na drzwi. No to ją wyniosłam do salonu szukać Papy..
Już od paru dni zdawało nam się, że wreszcie świadomie mówi Papa (francuska wersja Taty) i wygląda na to, że tak. Jeszcze ją przetestuję na jakich zdjęciach. Na „Mama” muszę jeszcze poczekać (powiedzieć umie, ale mnie tak nie nazywa).
Wczoraj też ów Papa przyznał się wreszcie, że przez ostatni tydzień był „nie w sosie” nie tylko przez stres w pracy, ale też przez ostatnią „rozmowę”, gdzie napomknąć zdążyłam tylko tym, że trzyjęzyczność Misi będzie wymagać czasu i wysiłku.. Pisałam o tym w poście „A dzisiaj jest mi przykro i żal...”.
Na spokojnie wczoraj udało mi się mu wczoraj przekazać, to czego nie udało się ostatnim razem:
- że dziecko uczy się języka najszybciej od „żywej” osoby a nie z telewizora (dodałam tu, że jak go nie ma w domu, to nie mam problemu z tym, aby małej puścić w tle francuską kreskówkę),
On na to, że przecież mówi do niej wyłącznie po francusku.
- że najlepszym sposobem na rozój słownictwa małej jest czytanie na głos książeczek
On na to, że w tygodniu nie ma na to czasu, ale że w weekend jak ona mu książeczki przynosi, to on jej czyta (/ opowiada, w przypadku polskich egzemplarzy).
- że mam nadzieję, że zobaczy, że ja jego język też staram się wspierać, przez próbę zaprzyjaźnienia się z poznaną w pracy Francuzką, oczekującą narodzin swojego pierwszego dziecka; przez proszenie by jego rodzice przywieźli/ przysłali francuskie książeczki, DVD dla Misi; przez próby doradzenia F. Jak mógłby się „sklonować”, (np. nagrać się jak czyta bajkę, a to Misi puszczę) itp.
On na to, że przecież skoro kupił dvd serii dla dzieci i pacynki do tego, i jeszcze bajkę z wersją francuską audio, to przecież się stara. A jak ja mu wyjadę z tekstem, że potrzeba 25-ciu godzin tygodniowo, żeby Misia mówiła po francusku, i zaczynam mu stawiać cele i wymagania, to on się zaczyna zastanawiać czy może faktycznie jest bardzo kiepskim ojcem i zaczyna w siebie wątpić. Potem musi to przez cały tydzień trawić, i jest jeszcze gorzej..
No nic, pozostało mi tylko próbować ugłaskać, chwalić i chwalić za wszelkie najmniejsze ruchy wykonywane przez niego w kierunku uczenia Misi jego języka. Muszę też wykombinawać jak go tu zainspirować, tak żeby myślał, że to od początku był jego pomysł. No i chwalić jeszcze raz.. ech faceci..
A dzisiaj rano w drodze do żłobka śpiewałam Misi „Cztery Słonie, Zielone Słonie”, tylko mi zwrotek brakowało to tłukłam refren w kółko Misia lubi melodię, a jakoś jestem w stanie to zaśpiewać bez wydawania zbyt fałszywych dźwięków.
A tu do nauki:
"Cztery zielone słonie"- tekst: Anna Świrszczyńska
Były raz sobie cztery słonie,
Małe, wesołe, zielone słonie,
Każdy z kokardką na ogonie,
Hej, cztery słonie !
I poszły sobie w daleki świat,
W daleką drogę, wesoły świat,
Hej, świeci słońce, wieje wiatr,
A one idą w świat.
Ref:
Cztery słonie, zielone słonie,
każdy kokardkę ma na ogonie,
Ten pyzaty, ten smarkaty,
Kochają się jak wariaty!
Ref: Cztery słonie...
A gdy obeszły już świat cały
To podskoczyły i się zaśmiały
Trąby podniosły swe do góry
I trąbią w chmury !
Hej łatwo obejść ten cały świat
Gdy obok brata wędruje brat
Cóż im uczynić może kto
Gdy zawsze razem są!
Ref: Cztery słonie...
No comments:
Post a Comment